czwartek, 4 sierpnia 2011

Zaskakujacy Iskandarkul czyli z niedzwiedziami oko w oko







Hmm, od czego tu zaczac? Chyba od smieci i podejscia Tadzykow do tak przez Tadzykow chwalonej tadzyckiej przyrody. Wywalanie pustych butelek i smieci przez okno jadacego samochodu to norma niestety. Wywalanie pustych butelek i smieci za siebie lub do pieknego jeziora Iskandarkul to tez standard. Podobnie jak wjechanie autem do jeziora i mycie go. Auto rzecz jasna sie zakopalo w wodzie i woda zaczela sie lac do srodka. Drugi dziarski Tadzyk chcac wyciagnac swoim jeepem nieszczesnika dal popisowy numer i sam sie zakopal... Walczylismy wszyscy z godzine aby oba auta uratowac. Zaprzyjazniam sie z Rosjanami. Fajni ludzie. Wskakujemy co chwile do wody ochlodzic sie ale ze woda ma ok 15C to po przeplynieciu 10 metrow trzeba szybko wracac do brzegu - lodowato!

Jak tylko slonce schowalo sie za gory ruszylismy wokol jeziora. Szlo gladko. Dotarlismy po godzinie do willi prezydenta Tadzykistanu. Przy domu ladowisko dla helikoptera. Estetyka taka sobie, taka nieudana miniaturka Bialego Domu. Postanowilismy wprosic sie na herbate :-) Prezydenta nie bylo i ochrona nudzila sie jak mopsy wiec napoili nas czym mieli, pogadalismy i ruszylismy dalej.
Krajobrazy kapitalne. Mimowolnie z Sylwkiem gadamy o ksiazkach Karola Maya gdyz otoczenie przypomina wlasnie takie "gory z westernow".
Odnalezlismy most przez rzeke Sarymag i dalej juz wsrod niskiego las zaczely nas scigac tysiace komarow. Rozpalilismy wiec ognisko nad brzegiem aby je troche odpedzic. Pozniej tylko zimne piwko i pieczenie chleba. Magicznie bylo. Noc cudownie gwiezdzista. Chyba nigdy nie przestane sie tym zachwycac...

Rano wstalismy juz o 5:00 aby dalsza trase pokonac zanim slonce na dobre wstanie. I pograzalismy sie w coraz wiekszej dziczy - dolinie Seribiegol. Sylwek juz wczesniej mowil ze w nocy slyszal obok nas te glosy (spalismy bez namiotu tylko w spiworach) i wspolnie zbagatelizowalismy je mowiac ze to krowy. Nagle jednak ok 50 metrow przed nami stajemy oko w oko z niedzwiedzica i jej malym niedzwiadkiem! Cisza porazajaca. Aparat rzecz jasna w takich chwilach ZAWSZE jest w plecaku no bo co moze wydarzyc sie o 5 rano... Niedzwiedzie obrocily sie i zaczely czmychac na wzgorze. Udalo sie cyknac jedna fotke :-)Wrazenie zrobilo to na nas kapitalne!
Od jeziora bil jeszcze przyjemny ziab i zaczelismy zaglebiac sie w gesty, wilgotny i dosc mroczny las ujscia rzeki Chazormiec. Nagle obok nas smignac wielki gorski koziol. Szlismy po cichu dalej szukajac dogodnej przeprawy przez rzeke. Dolina niezwykla jak z powiesci Conan Doyle'a. Brakowalo tylko Diplodoka ktory by wychyli leb znad drzew. Udaje nam sie pokonac dwie rzeki i ruszamy na wzgorze - 500 metrow w pionie ostrego podejscia. Szlismy szybko i slonce dorwalo nas dopiero pod szczytem. Co chwile zajace smigaly nam spod nog (tez sa foty ;-) Z gory widoki kapitalne.

Po zejsciu uzupelniamy plyny i babuszka robi dla nas "kartoszki z miasam". Smaczne ale wszystko tonie w tluszczu. Zaprzyjazniam sie z odpoczywajacymi Tadzykami i pije z nimi wodeczke aby troche wspomoc trawienie. Jak przyjechal po nas jeep to juz bylem letko ululany. Jedziemy, wszedzie tylko gory, gory, gory... odplywam...

Budzi mnie ostre hamowanie. Milicja. Przyczepili sie do Lutfulo ze jedzie bez pasow. 100 somoni kary. Pozniej jeszcze niezwykly przejazd przez Anzob Tunel dlugosci 5 kilometrow. Juz o tym pisalem ale to jest niesamowite jak cos takiego mozna dopuscic do uzytku. Z jednej strony skraca to przejazd przez przelecz Anzob az o 3 godziny. Z drugiej strony jazda nim to jak poruszanie sie w ciemnym, zadymionym od spalin (widocznosc spada czasami do 10 metrow!), zalanym na ok 20-30cm woda szybem kopalni w ktorym jest pelno gigantycznych dziur! Makabra...

Wjezdzamy do Duszanbe. Dzisiaj bylo tutaj w dzien 50C w cieniu (!!!). Wieczorem jest ju znosnie, niecale 40C wiec "luzik"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz